Macie czasami tak, że totalnie zakochujecie się w zapachu, przysięgacie mu dozgonną miłość i wierność, kupujecie sobie od razu duży flakonik, po czym wasze obietnice po prostu... wietrzeją? Ja mam dokładnie tak z Light Blue. Gdy pierwszy raz poznałam te perfumy nie mogłam wyjść z zachwytu. Kojarzyły mi się one z wakacjami, beztroską, słońcem, plażą, gorącym piaskiem pod stopami. Light Blue było inne niż wszystkie dotychczasowe pachnidła mi znane. Było przyciągające i rasowe - tak kiedyś myślałam. Dlaczego więc uczucie wyparowało? Prawdopodobnie Light Blue nie do końca pasuje do mojej osobowości, sam zapach nadal ma w sobie coś ujmującego, ale jest w nim też jakiś pierwiastek szorstki, męski, co mnie nie do końca odpowiada. Tak, myślę, że te perfumy mogłaby z powodzeniem i bez wstydu nosić też płeć przeciwna.
Light Blue otwiera się rześkim podmuchem cytrusowym. Cytryna jest tutaj soczysta, niesłodka, powiedziałabym nawet, że gorzkawa. To nie jest cytryna herbaciana - ulepiona z miodu, co to to nie! Ona jest kwaśna, mocna i bardzo chłodna, jakby bez uczuć. Rozsiewa swoją woń bardzo intensywnie, zwłaszcza, że osadzona jest na drzewnym podbiciu. Leśny wydźwięk to zasługa cedru, którego jest tutaj bardzo dużo. Dodaje on kompozycji charakteru. Oczami wyobraźni widzę siebie na tej plaży, ale już w zupełnie innej scenerii! Zrobiło się trochę zimno i wietrznie - możliwe, że będzie padać. Korony drzew kołyszą się ociężale, a ja rozkoszuję się zapachem przyrody tuż przed deszczem - rośliny i powietrze mają wtedy taki specyficzny zapach, jakby żywcem wyjęty z Light Blue. Doprawdy nie wiem dlaczego z tej początkowej, wakacyjnej historii miłosnej z błękitem w tle nie zostało w mojej głowie wiele! Ten zapach jest naprawdę przedziwny!
Nie poddaję się jednak, czym zyskuję. Na mojej skórze pojawia się zielone jabłuszko, całe, wraz ze swoją cenną skórką. Ono także nie jest słodkie, jest raczej jak jabłkowy soczek prosto z kartonika. Bardzo podoba mi się ta jabłkowa nuta, bo dzięki niej zapach staje się bardzo świeży, przestrzenny. Gdzieś pomiędzy tymi owocowymi akordami schowały się także kwiaty. Mamy tutaj białą różę, która tylko czasami dochodzi do głosu, jest raczej bardzo delikatna, łagodnie oprósza swoimi płatkami, a potem niknie. To dobrze, nie potrzeba jej tutaj w nadmiarze. Wywąchuję też od czasu do czasu nienachalny zielony aromat pochodzący z roślin. Trwa sobie on przez jakieś kilka chwil pozwalając wyciszyć się tej cytrusowej ostrości z otwarcia zapachu. Uspokojone Light Blue pachnie teraz już bardzo subtelnie, i rzekłabym nawet, że trochę anemicznie - nie jestem pewna, czy ta faza jest zauważalna przez otoczenie. Gdy zaczynam delektować się słodkim podmuchem piżma, wiem, że koniec powoli nadchodzi. Drzewny, wygaszony akord wzbogacony woalką rozprężonego piżma. Tak właśnie wygląda moje pożegnanie z Light Blue.
Możliwe, że będę chciała do tego zapachu jeszcze kiedyś wrócić, spryskać się nim co jakiś czas.
Jednak wyblakłego uczucia nie da się wzniecić ponownie. Znam ten zapach już z każdej strony i chyba nie ma on już mi więcej nic do zaoferowania... Otrzepuję się więc po rozstaniu i wyruszam w dalszą perfumową drogę.
A wy co sądzicie o Light Blue?
Jaki zapach jest dla Was taką "zwietrzałą" miłością?
Skład perfum:
jabłko, cedr, dzwonek, cytryna, biała róża, bambus, jaśmin, ambra, piżmo
2 stycznia 2017
blog o perfumach, dolce & gabbana, dolce gabbana light blue, light blue blog, light blue opinie, light blue perfumy, light blue recenzja, perfumy mainstreamowe
Dolce & Gabbana Light Blue
blog o perfumach, dolce & gabbana, dolce gabbana light blue, light blue blog, light blue opinie, light blue perfumy, light blue recenzja, perfumy mainstreamowe
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz