Do dzisiejszego wpisu zostałam zainspirowana za sprawą pewnego komentarza, który pojawił w odpowiedzi na post zamieszczony przeze mnie na fanpage'u bloga. Cała rozmowa wyglądała tak:
Ta krótka dyskusja sprawiła, że zaczęłam się głębiej zastanawiać nad moją motywacją do noszenia perfum. I nie, nie dajcie się zwieść odpowiedzi - "bo to jest przyjemne" - jest, i to cholernie, ale za tym zawsze kryje się bardziej istotny powód.
Perfumy to moje małe (kontrolowane) uzależnienie. Ta płynna, magiczna wręcz substancja, jest jak wrota do innego, lepszego, trochę wymarzonego świata. Przestrzeni, w której moje postrzeganie, a nawet odczuwanie nabiera innych kształtów i kontrastów. Wiem, że mój obraz jest wtedy zniekształcony, zaburzony, ale o to właśnie chodzi. Jednym psiknięciem sprawiam, że czuję się... lepiej. "Wyczarowuję" sobie swój własny obszar, który na daną chwilę mi się podoba, lub jest mi potrzebny, miejsce, w którym chcę być - czyż nie dlatego m.in ludzie czytają książki, słuchają muzyki? - Jeśli można choćby trochę zaklinać rzeczywistość, to perfumy są do tego idealnym narzędziem.
Naturalnie, że zdarza mi się nosić na sobie zapach tylko dlatego, że chcę i lubię ładnie pachnieć - np. gdy idę na randkę - ale to jest tylko motywacja czasowa, podyktowana sytuacją, a nie stała, wpisująca się w mój charakter. Najczęściej wybieram jednak pachnidła, z którymi łączą mnie przyjemne wspomnienia. Mam bardzo duży sentyment do zapachów, które były moimi pierwszymi poważnymi aromatami (ukochane Eternity od Calvina Kleina). Mogę mieć sto innych flakonów w kolekcji, ale tego nie zastąpi nic. Do niego zawsze wracam - cała moja młodość działa się w oparach tej woni... A ja jestem zbyt uczuciowa by wymazać ten czas z mojej perfumowej pamięci i chcę swoje najpiękniejsze wspomnienia jak najdłużej przy sobie zachować...
Istnieje jeszcze jeden bardzo ważny powód, dla którego stałam się perfumoholikiem - jestem człowiekiem, który bardzo waży i oszczędza słowa - nie lubię rozmów o niczym, dużo we mnie melancholii i refleksji. Tak, bardzo introwertyczny ze mnie typ... Ja po prostu wolę, by mój zapach mówił za mnie. Stworzyłam sobie kolekcję zapachów "na każdą okazję" - w zależności od nastroju. Bardzo łatwo można mnie zapachowo rozczytać. Narciso Rodrigueza For Her EDT używam wtedy, gdy chcę zbudować dystans, lub gdy potrzebują wytężonego kontaktu sam na sam ze sobą. Chanel No.5 i Tresor mówią o mnie, że tęsknię... Za dawną muzyką, za modą z odległych czasów, za tym, by kobiety znów wyglądały bardziej klasycznie i powściągliwie. Natomiast "nocnego" Tresora (La Nuit Tresor) mam na sobie wtedy, gdy chcę zwojować świat, i gdy czuję w sobie przypływ takiej pierwotnej, kobiecej mocy. To mój towarzysz od dobrych dni, od wyśmienitych nastrojów, kiedy to chce mi się śmiać bez końca...
To był tylko mały przekrój perfumowych możliwości - więcej nie będę zdradzać, chcę zachować trochę tajemnicy na swój temat. Trudno jest dyskutować w sposób uczuciowy o perfumach, bo to trochę człowieka obnaża.
Gdy rano wychodzę z domu bez zapachu to czuję, że czegoś mi brakuje. Szukam tego aromatycznego obłoku gdzieś obok mnie - stał się on komponentem mojej osoby i nie chcę z tego rezygnować.
Zachęcam Was byście i Wy zastanowili się nad swoją kolekcją perfum, co ona o Was mówi? Co chcecie nią przekazać światu, jaki komunikat wysyłacie? - Jestem pewna, że żaden perfumoholik nie spryskuje się perfumami w sposób bezrefleksyjny.
Dajcie znać, jakie wnioski wyciągnęliście ze swojej własnej zapachowej analizy i jakie są Wasze motywacje do noszenia perfum.
Zapraszam do dyskusji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz