13 marca 2017

Sarah Jessica Parker Covet


Kiedy po raz pierwszy dowiedziałam się o istnieniu Covet, było już trochę za późno - perfumy wycofano ze sprzedaży jakiś czas temu. Jednak czytanie o nutach zapachowych sprawiło, że zapragnęłam Covet, mimo wszystko, jak najszybciej poznać. Lawenda, cytryny, czekolada... To wydawało mi się być bajką! Przeglądając serwisy aukcyjne natrafiłam na flakon w bardzo atrakcyjnej cenie - nie zastanawiałam się długo, wiedziałam, że muszę go mieć. Ekscytacja sięgnęła zenitu, a ja zachowywałam się niczym Sarah Jessica Parker w reklamie tegoż pachnidła... - zdolna do wszystkiego, by tylko dorwać Covet!


Po kilku dniach perfumy trafiły do mnie, mogłam więc zająć się poznawaniem zapachu. Pierwsze wrażenie było jednak negatywne. Cytrusowe otwarcie jest, moim zdaniem, niestety, nieznośne (choć teraz już się z nim oswoiłam). Cytrusowy sok przybrał smak zbyt kwaśny. Oranże połączone z wetywerią to nie jest dobry miks, nuty te mogą stworzyć zbyt ziemisty, ciężki i niestrawny akord. Tak też się stało... Cytrynowa kurtyna opada jednak dość szybko, a zapach staje się bardziej zielono-aromatyczny. Po 3 minutach od aplikacji czuję już wyraźniej konwalię, mocno zroszoną kropelkami wody. Tej konwalii jest tutaj naprawdę dużo, całe jej pola! Ta faza sprawia, że zaczynam czuć się z Covet bardziej komfortowo, ale on udowadnia mi, że potrafi pachnieć jeszcze lepiej. Od teraz dopuszcza on do głosu lawendę, tym samym staje się zapachem bardzo wdzięcznym, wiosennym, uroczym. Nie powiedziałabym od razu, że jest to woń piękna, ale zdecydowanie jest to pozycja bardzo ciekawa kompozycyjnie i warta poznania. Na tle zapachów celebryckich wypada rewelacyjnie i bardzo niekomercyjnie. W dodatku odznacza się dużą zmiennością - w Covet ciągle coś się dzieje, nuty przeskakują jedna przez drugą.


Po jakimś czasie zielony akord cichnie, od teraz woń nabiera zdecydowanych, fioletowych akcentów. Skacząca sobie po mydlanych bańkach lawenda, w połączeniu z piżmem (swoją drogą, to są chyba dwie ulubione nuty Sarah - patrzy: Lovely), tworzy coś na kształt pierzynki - otulającej, mięciutkiej, przyjemnej. To bezapelacyjnie mój ulubiony wydźwięk Covet - milutki, przymilny wręcz.

Żałuję tylko, że na mojej skórze prawie w ogóle nie pojawia się czekolada - jeśli już wyczuwam jej przyśpiewki, to tylko na samym końcu, ale w bardzo delikatnym zarysie. To są raczej czekoladowe wiórki, niż kostki, a już na pewno nie całe tabliczki. Czekolada w Covet jest gorzka i niejadalna - nie dlatego, że by mi nie smakowała, raczej chodzi o to, iż jest jej tak mało, że bałabym się jej całkowitego, rychłego zniknięcia.

Moja przygoda z Covet powoli dobiega końca, a ja czuję... niedosyt. Szkoda, że skończyło się tylko na czekoladowej zapowiedzi, a nie na rozkoszy nozdrzy. Nie zrozumcie mnie źle, Covet to zapach z osobowością, naprawdę godny polecenia, poznania na tyle, by wyrobić sobie o nim własną opinię. Na każdym będzie on pachniał inaczej - może Wam uda się odkryć większą ilość czekoladowych połaci.
Uważam jednak, że w mojej kolekcji nie jest niezastąpiony. Moja flaszka leci w świat, ale na pewno będę wspominać Covet z wielkim sentymentem. Cieszę się, że dane nam było spędzić ze sobą trochę czasu.

A wy znacie już Covet? Jakie zapachy od SJP lubicie?

Skład perfum:
lawenda, liść pelargonii, ciemna czekolada, sycylijska cytryna, wiciokrzew, magnolia, konwalia, ambra, piżmo, drzewo kaszmirowe, wetyweria, drzewo tekowe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TOP